Książki #9

Spis treści:
Camilla Läckberg "Niemiecki bękart"
Imre Kertész "Los utracony"
Wojciech Cejrowski "Gringo wśród dzikich plemion"
Robert Galbraith "Żniwa zła"

Dziś kolejna porcja książek.  Jakoś się trafiło, że wszystkie mogę spokojnie polecić :)

Camilla Läckberg „Niemiecki bękart”

Zobacz na LubimyCzytać.pl

Camilla nie pierwszy raz sięga do przeszłości. „Niemiecki bękart” jest już 5 częścią sagi o Fjällbacce i kolejny raz zbrodnie wiążą się z odległą przeszłością. Tym razem z II Wojną Światową, ale chyba pierwszy raz się zdarza, żeby śmieć ofiar była tak powiązana z rodziną Eriki.

Po genialnej części czwartej pt. „Ofiara losu” trudno mi jednoznacznie powiedzieć, która część jest lepsza. Wiem jedno: Camilla utrzymała poziom. Powieść wciąga już od pierwszych stron i wręcz pochłania się duże partie tekstu, nawet nie zauważając mijającego czasu. Wystarczyły mi 3-4 dni na pochłonięcie tej książki (560 stron), co oczywiście nie jest ogólnie moim życiowym rekordem, ale biorąc pod uwagę moje tegoroczne tempo, jest to wynik zaskakujący.

Ciekawy jest również tytuł, ponieważ dopiero pod koniec dowiadujemy się, kto jest „niemieckim bękartem”, o kogo w ogóle chodzi. Chociaż już mniej więcej w połowie możemy zacząć się tego domyślać, gdzieś dalej poskładać wszystkie elementy układanki, byłam tak pochłonięta śledztwem, że parę szczegółów, których mogłam się domyślić, mnie zaskoczyły.

Jeśli ktoś nie czytał tej sagi, proponuję zacząć od części pierwszej. Jeśli macie wątpliwości, czy po 4 świetnych częściach, kolejna jest równie dobra, mogę wam to spokojnie potwierdzić: jest. Camilla utrzymała poziom. 10/10

Poza „Niemieckim bękartem”, od lipca posiadam w domu kolejne 3 części sagi. Na pewno coś o nich skrobnę, ale że mam tak dużo książek na półce do przeczytania, nie jestem pewna, kiedy do nich dotrę :)

„Ludzie mają skłonność do idealizowania przeszłości.”

Imre Kertész „Los utracony”

Zobacz na LubimyCzytać.pl

Ta książka czekała 1,5 roku na mojej półce, zanim w ogóle po nią sięgnęłam. Dostałam ją od Biblioteki Śląskiej w ramach akcji rozbierania książkowej choinki, którą możecie zobaczyć tutaj. Gdyby nie to, prawdopodobnie nie przeczytałabym tej książki. Pamiętam, że byłam trochę rozczarowana, jak zobaczyłam tematykę: obozy koncentracyjne? Książki o tej tematyce kojarzą mi się głównie z relacjami Borowskiego czy innych autorów, które relacjonowały nam, jakim koszmarem było życie w obozach koncentracyjnych. Co oczywiście nie budzi żadnych wątpliwości.

Ku mojemu zdziwieniu „Los utracony” różni się od relacji, które czytałam do tej pory. Jest to opowieść piętnastoletniego Węgra, który większość wojny przeżył w swojej ojczyźnie, pracując dla Niemców, aż w 1944 roku, jako że był Żydem, został wywieziony do Oświęcimia. Po czterech dniach wywieziono go do Buchenwaldu, a następnie do Zeitz. Najbardziej zaskakujące i szokujące w tej książce jest to, że bohater przyjmuje wszystko z takim spokojem, jakby to było normalne. Cieszył się, że jechał wagonem, w którym było 60 osób, a nie 80. Z początku był chętny do pracy i chciał być dobrym więźniem, żeby Niemcy byli z niego zadowoleni. Raz wspomniał, że pracowałby chętniej, gdyby któryś ze strażników mu powiedział, że dobrze wykonuje swoją pracę. Nawet bicie, upokorzenia itd. opisywał, jako coś normalnego, nie poświęcając temu zbyt wiele czasu. Raz, kiedy opuścił worek z cementem, który pękł, został pobity, ukarany i usłyszał od żołnierza: „że więcej nie upuszczę żadnego worka”. I faktycznie tak się stało, a bohater opisał żołnierza, który cały czas go pilnował: „W końcu już niemal zgraliśmy się, poznali na sobie, widziałem na jego twarzy prawie zadowolenie, zachętę, żeby nie powiedzieć – coś w rodzaju dumy. Książka jest pełna takich opisów i to one do mnie najbardziej trafiały: Jak straszne musiało być to miejsce, żeby w nawet najgorszej sytuacji szukać czegoś, co tylko mogło jakoś podnieść na duchu? Ostatnie zdanie świetnie podsumowuje całą lekturę i sprawia, że długo się o niej nie zapomni: „Przecież nawet tam, przy kominach, w przerwach między udrękami, też było coś na kształt szczęścia. Każdy pyta tylko o rzeczy trudne, o „koszmary”: choć mnie chyba to przeżycie pozostanie najbardziej w pamięci. Tak, przy najbliższej okazji, kiedy mnie znów zapytają, muszę im opowiedzieć o szczęściu obozów koncentracyjnych.”

Imre Kertész był węgierskim pisarzem, który w 2002 roku otrzymał literacką Nagrodę Nobla. „Los utracony” jest nie tylko jego pierwszą książką, ale i również autobiograficzną powieścią. Chociaż wiele rzeczy może się wydawać nieprawdopodobnych (głównie w drugiej części powieści), szczególnie porównując do innych relacji… kto wie, może tak naprawdę było? Powieść, przynajmniej z początku, przemawia tym bardziej, że bohater, jadąc do Auschwitz, jest zupełnie nieświadomy, co go czeka, w przeciwieństwie do czytelnika. Dodatkową gwiazdkę daję jej dlatego, że dowiedziałam się kilku rzeczy (np. o dębie Goethego w Buchenwaldzie) i czasami przerywałam czytanie, żeby wygooglować i dowiedzieć się czegoś więcej o miejscach, w których był lub o których wspominał bohater. Rzadko która książka ma na mnie taki wpływ, że chcę pogłębiać swoją wiedzę. 8/10

(…) nie ma takiego absurdu, którego nie moglibyśmy w sposób naturalny przeżyć, a na mojej drodze, już teraz to wiem, czeka na mnie, niby jakaś nieunikniona pułapka, szczęście.

2-3 tygodnie po przeczytaniu tej książki pojechałam na urlop na Węgry. I miałam wycieczkę do Budapesztu, skąd pochodził bohater. Przypadek? :)

Wojciech Cejrowski „Gringo wśród dzikich plemion”

Zobacz na LubimyCzytać.pl

Podejrzewam, że prawdopodobnie nie spojrzałabym na tę książkę, gdyby mój tata nie otrzymał jej podczas rozbierania choinki (o której pisałam w opinii powyżej). Ponieważ nie chcę mieć w domu książek, których nie przeczytałam (nawet jeśli nie są moje), zabrałam się w końcu za czytanie. Dlaczego niechętnie? Bo nie przepadam za Wojciechem Cejrowskim. Znaczy się… lubię jego program „Boso przez świat” i jak trafiałam na niego w tv, zawsze z chęcią oglądam, ale pan Wojciech jako człowiek mnie irytuje. W dużej mierze jest to zależne od jego poglądów i tego, w jaki sposób je wyraża.

Ale jego poglądy, osobowość itd. to jedna sprawa, a podróże i programy oraz książki o nich to sprawa druga. Do tej pory tylko lubiłam jego „podróżnicze wcielenie”, teraz chyba zaczynam uwielbiać.

Bardzo dziękuję Bibliotece Śląskiej, bo gdyby nie ona, nie zajrzałabym do tak wspaniałej książki, jaką jest „Gringo wśród dzikich plemion”. Na ponad 250. stronach książki znajdziemy nie tylko wiele opowiadań Wojciecha z jego wypraw do Amazonii, ale również wiele dowiadujemy się o tamtejszych plemionach „dzikich”, jak żyją, czym się między sobą różnią itp. itd. I to wszystko zostało podane w interesującej i przede wszystkim zabawnej formie. Opowieści zostały opisane tak dowcipnie, że często wybuchałam śmiechem i nie raz nie mogłam aż uwierzyć, że to działo się naprawdę. Poza informacjami o „dzikich”, uzyskujemy mnóstwo informacji o tamtejszym klimacie, roślinach i zwierzętach. I chociaż z jednej strony tamtejsze miejsca wydają się interesujące, z drugiej wiem, że nie wytrzymałabym tam nawet kilku godzin :)

Jeśli chociaż częściowo jesteście zainteresowani podróżami (czyli tak jak mnie zdarzy Wam się czasem z przyjemnością zobaczyć jakiś program podróżniczy) i terenami (prawie) nieodkrytymi przez białego człowieka albo chociaż chcecie się rozerwać i szczerze pośmiać, serdecznie polecam Wam tę książkę.  Z jednej strony jedną wadą jest jej chaotyczność, ale… z drugiej zastanawiam się, czy to nie jest jednak jej zaleta, bo sprawia wrażenie takiej „prawdziwszej”. Poza tym znajduje się tu trochę interesujących zdjęć, które dopełniają całość. Jestem pewna, że z chęcią sięgnę również po inne książki podróżnicze Wojciecha Cejrowskiego, a i do tej pewnie  jeszcze kiedyś wrócę. 9/10

Indianie dostosowują się, dostrajają do harmonii natury.
Biali przestrajają otaczający świat tak, by grał w ich własnym rytmie.

Robert Galbraith „Żniwa zła”

Jak tylko dowiedziałam się, że ta książka się pojawi, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Dwie poprzednie części: „Wołanie kukułki” oraz „Jedwabnik” przypadły mi do gustu i byłam ciekawa dalszych losów Cormorana Strike’a oraz jego uroczej asystentki Robin. Dzięki Izie mogłam ją przeczytać podczas urlopu i chociaż z niecierpliwością wyczekiwałam chwili, w której dorwę się do tej książki, miałam pewne obawy, ponieważ trafiłam na kilka opinii, że ta część nie dorównuje poprzednim. Czy tak jest? Właściwie tak. Ale to nie oznacza, że nie warto po nią sięgać. To nadal ciekawa powieść z interesującym i zaskakującym wątkiem kryminalnym, aczkolwiek on jest tylko „pretekstem” do poznania przeszłości bohaterów.

Sam wątek kryminalny rozpoczął się ciekawie, w trakcie książki poznajemy mordercę, chociaż nadal zagadką było to, kim on jest. Po prostu autorka dała nam możliwość wniknięcia w jego umysł, myśli, szczególnie podczas zabójstw, które popełniał. Pod koniec książki jego tożsamość tak bardzo mnie zaskoczyła, że nie byłam pewna, czy zakończenie mnie satysfakcjonuje. Oczywiście zostało wszystko wyjaśnione, ale pozostał jakiś… hmm… niedosyt.

W dużej mierze „Żniwa zła” skupiają się na przeszłości i teraźniejszości Cormorana i Robin. Cieszę się, że mogłam się dowiedzieć o nich czegoś więcej, niestety… Robin mnie trochę irytowała. Właściwie irytował mnie tylko wątek z jej narzeczonym. Nadal nie mogę uwierzyć, dlaczego ona z nim była. Jak już coś szło po mojej myśli i kibicowałam jej: no, dalej, Robin, dobra dziewczyna, dobrze robisz! To zakończenie tak bardzo mnie rozczarowało, nadal nie potrafię pojąć, jak ona mogła to zrobić. Z jednej strony czekam na kontynuację (mam nadzieję, że powstanie), z drugiej nie wiem, czy chcę wiedzieć, co będzie dalej.

Pojawiło się kilku nowych bohaterów, szczególnie polubiłam Shankera. Mam nadzieję, że autorka nie pominie go w kontynuacjach.

Chociaż nie jest to najlepsza część o Cormoranie, miło (poza jednym wątkiem) spędziłam czas z bohaterami. Książka wciąga od początku, aż do samego końca, chociaż on sam jest rozczarowujący. Głównie dlatego, że wszystko idzie tak powoli, a na samym końcu masa różnych zdarzeń dzieje się tak szybko, że stanowi to dość nieprzyjemny kontrast. Mimo wszystko jest do dobra książka i jeśli, jak ja, polubiliście Cormorana, „Żniwa zła” również musicie przeczytać. 7/10

Piękno można znaleźć prawie wszędzie, jeśli człowiek przystanie, żeby się rozejrzeć, lecz codzienna walka o przetrwanie sprawia, że łatwo zapomnieć o istnieniu tego zupełnie darmowego luksusu.

3 myśli w temacie “Książki #9

Dodaj odpowiedź do Inna_odInnych Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.